Velo Dunajec
Nasza wyprawa rowerowa przez Polskę rozpoczęła się w Zakopanem. Pierwszą myślą,
gdy planowaliśmy trasę, miała być prosta linia na północ, do Wiślanej Trasy Rowerowej i atak na Gdańsk. Zdecydowaliśmy się dorzucić kilkadziesiąt kilometrów – zyskaliśmy niesamowite widoki i niezapomniane wspomnienia.
Ale od początku…
Do Zakopanego dotarliśmy pociągiem, spędziliśmy 3 dni w polskiej stolicy gór. Nie próżnowaliśmy. Kochamy góry, co za tym idzie, realizowaliśmy tę miłość zdobywając Czerwone Wierchy. I przyszedł długo wyczekiwany czas początku naszej podróży.
Ruszyliśmy. Dla nas, osób, które mieszkają w Gdańsku, a pochodzą z Mazur, pierwsze kilometry w górach na rowerach były czymś nowym. Dwie rzeczy, które uwielbiamy w jednym momencie – Tatry i rowery. Przed nami ponad 1000 kilemetrów i jedna myśl – czy to się uda.
Teoretycznie cały czas z górki. Ale czysto teoretycznie. Pierwsze kilometry były trudne, a to ze względu na ciężar sakw i ekwipunku, który ze sobą zebraliśmy. To nasza pierwsza tak duża wyprawa, więc chcieliśmy być przygotowani na każdą ewentualność – nie wszystko się przydało, to oczywiste. Ale co jeżeli byłoby trzeba rozpalić ognisko, a zapalniczki i zapałki byłyby niedostępne? Mamy krzesiwo! Nieużyte nigdy. Nauczka na przyszłość – przemyśl, czy na pewno potrzebujesz wszystkich gadżetów. Na pewno nie potrzebujesz 🙂
Wjechaliśmy na Velo Dunajec. I ta, jakże zachwalana trasa, początkowo nas zawiodła. Bo co w tym pięknego, jeżeli jedziemy drogą szybkiego ruchu? Każdy się spieszy, o odstępie przy wyprzedzaniu przez samochody nie ma mowy. Jak teraz myślimy o Velo Dunajec te momenty są jednak gdzieś głęboko zakopane pod resztą cudownych chwil. Pierwszą z nich było Jezioro Czorsztyńskie. Połączenie gór, chociaż w oddali, oraz wody zapiera dech w piersiach. Szczególnie mocno, gdy szacunek do gór i pagórków woła o uwagę – a teraz zejdź z roweru i go wprowadź… a jak będzie trzeba to i wepchaj. I gdy spada pot na rozgrzany asfalt Ola wypowiada jedno zdanie:
– To chyba nie dla mnie.
Jak bardzo się myliła! Ale w tamtym momencie oboje mieliśmy chwilę zwątpienia. Całe szczęście spełniło się przysłowie:
Jak trzeba to zjeżdżamy! Słowa nie opiszą naszego zachwytu – sprawdź wideo – na końcu tego wpisu.
Minęliśmy zamek W Niedzicy, a Jezioro Sromowieckie było zapowiedzią – Sromowce Wyżne co raz bliżej. A jeżeli ta miejscowość to granica polsko-słowacka już niedaleko. Ale zanim opuścimy, co prawda na chwilę, naszą ojczyznę to jeszcze jeden zachwyt pienińskie Trzy Korony. Ah…
Najważniejsze. Nazwa Velo Dunajec nie bierze się znikąd. Przez większość trasy jechaliśmy w okolicy rzeki Dunajec. Bliższej lub dalszej, ale w okolicy. I to po słowackiej stronie, gdy Dunajec płynął po naszej lewej stronie, rozpoczęliśmy najpiękniejszy etap pierwszego dnia naszej wyprawy.
Kojarzycie górali, którzy wszystkimi możliwymi kanałami próbują dotrzeć do turystów i zaprosić na rejs po Dunajcu? Tratwy, góry i na galowo ubrany góral… W naszym wydaniu wyglądało to inaczej – dwa rowery, sakwy, namiot, śpiwory i my.
I teraz pytanie, czy jest sens bawić się w opisy widoków… Sami zobaczcie.
W tych niesamowitych okolicznościach dojechaliśmy do Szczawnicy, a następnie dobiliśmy do Krościonka Nad Dunajcem. Miała być to jedynie miejscowość, przez którą przejedziemy i zapomnimy. Los chciał inaczej. Cały czas trzymaliśmy się trasy Velo Dunajec – nieskończonej trasy. Jednym niedokończonych elementów była przeprawa rowerowa przez Dunajec. Musieliśmy wracać. W górę, z góry i odwrotnie. Wszystko spowodowało, że zmęczeni rzuciliśmy się na placki ziemniaczane i zasłużone piwo. Rozbiliśmy się na kempingu, a gdy zamykaliśmy oczy nadal widzieliśmy piękny Dunajec, a w tle góry i wystające skały. Dobrej nocy…
Treść jest klarowna, dobrze zorganizowana i pełna przydatnych wskazówek. Autor doskonale wyjaśnia kluczowe zagadnienia. Może warto by dodać więcej przykładów praktycznych. Pomimo tego, tekst jest niezwykle edukacyjny i inspirujący.